Nie byłam zbyt spokojnym dzieckiem. Mogę stwierdzić że wręcz przeciwnie – każde wyjście na dwór musiało skończyć się co najmniej podrapanymi kolanami, a i na rozbitej głowie często się nie kończyło. Moi rodzice i dziadkowie z obu stron mieli ze mną urwanie głowy. Nie pomagały apele, że dziewczynce nie wypada, że nie mamy czegoś takiego jak bezpieczna nawierzchnia na plac zabaw, że mogę zrobić sobie krzywdę Zdrowiałam, wychodziłam i cała zabawa zaczynała się od nowa. Bo jakże tak, zabawa bez podrapanych kolan?

Ale w końcu się skończyło. Kara na telewizor, kara na komputer i – co najgorsze w tym wszystkim – kara na spotkania z przyjaciółmi. Tego to już nie mogłam znieść. I co z tego, że u nas nie występuje bezpieczna nawierzchnia na plac zabaw, jak mamy coś o wiele lepszego – trzepak, który przecież służy do tylu różnych rzeczy poza trzepaniem dywanów, ławki, drzewa, wreszcie stara huśtawka, która czasami w wietrzne noce poruszała się sama z siebie. To się nazywa dzieciństwo, a nie jakieś siedzenie pod kloszem!